... nie dlatego, że przekorę mam we krwi - ale dlatego, że ten film wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Wybierając się na pokaz nie wiedziałem o filmie nic, więc jego pierwsze minuty (język niemiecki) faktycznie przyprawiły mnie o "gęsią skórkę". Oczywiście też niemal na samym początku przyszło do głowy: "ale to już było". Nie da się nie myśleć o Egzorcyzmach Emily Rose podczas oglądania Requiem (no chyba, że ktoś nie widział tego pierwszego). Nie zgadzam się natomiast z opiniami, które zostawili inni w stylu "po co drugi raz to samo" itd... Jest cała masa powrotów do tematów, które wcześniej pokazał ktoś inny - a mimo to sale kinowe nie świecą pustkami. Nie zgadzam się też z opinią, że dwa lata pomiędzy filmami to zbyt krótko. Powód też jest bardzo prosty. To są zupełnie różne spojrzenia na to samo wydarzenie. Egzorcyzmy Emily Rose to typowo hollywoodzka produkcja, interesująca, trzymająca w napięciu ale typowa i podobna do wielu innych obrazów z tego gatunku. W Requiem urzekło mnie natomiast to w jaki sposób historia ta została przedstawiona. Prosty przekaz, pozbawiony efekciarstwa o codziennych sprawach pewnej dziewczyny. W zupełnie zwyczajny sposób zostały pokazane jej radości, troski, miłość, problemy, marzenia i walka z przeciwnościami losu (w jej przypadku chorobą). To jest opowieść o życiu jakie mamy wszyscy ? no może nie Chuck Norris no i z pewnością nie Bruce Willis. Właśnie za to, za prostotę, za swoją odrębność, za prawdziwy przekaz emocji, za brak nieprawdopodobnych, niewiarygodnych efektów, za przepaść pomiędzy produkcjami rodem z Hollywood - film ten w mojej ocenie godny jest polecenia. Oczywiście godny polecenia osobom, którzy cenią takie walory w kinie. Tym, którzy nie widzieli, a chcieliby zobaczyć ? życzę miłych wrażeń.