Całość rozłożyły dwie kwestie.
1) Tandetne scenki ze "strasznymi twarzami" które to w swej cyfrowej charakteryzacji były wybitnie
nieudolne i bez pomysłu
2) Przeszarżowana gra klona Tori Spelling w roli opętanej. Jej pozy i miny były tak teatralno
groteskowe, że chociaż reżyser sugerował nam prawdziwe opętanie to podczas seansu byłem
pewny, iż ona jest zwyczajnie yebnietą dewotką idiotką. Właściwie to cała jej "gra" była na poziomie
opętanej z kultowej kanadyjskiej szmiry "The Shrine". Linda Blair w "Egzorcyście" zagrała z
większym wyczuciem pomimo młodszego wieku.